O mnie

Moje zdjęcie
A co tu pisać? Ci co mnie znają, to mnie znają. A Ci co nie znają, to i tak z tego wpisu niczego się nie dowiedzą. Uwaga! Nie udzielam na blogu żadnych porad!!!

czwartek, 29 marca 2012

Wiedźma

Nadal trwa przykra dla mnie i nic nie wnosząca dyskusja przy poście "Wielka Mistrzyni???", w której to jestem oceniana, osądzana i traktowana jak delikatnie mówiąc egocentryczna oszustka. Wypomina mi się moją miłość do psów (tak, kocham je bardziej niż ludzi, bo nigdy mnie tak jak ludzie "nie obszczekały") i z troską pochyla nad moim "rozdmuchanym ego", za co dziękuje moje ego. Żeby w końcu zamknąć tę sprawę zamieszczam tu moje stare opowiadanie z książki "Opowieści wróżki Alicji". Kto zechce je uważnie przeczytać, to zrozumie o co mi chodzi. Zaznaczam oczywiście, że adres bohaterki jest zmyślony, ale faktycznie taka osoba żyje na Polesiu.
Przypominam też o I zasadzie ezoteryka: "Nie oceniaj i nie osądzaj, abyś sam nie był oceniany i osądzany".
Wiedźma
– Nigdy się do mnie nie przyzwyczają – mruczała pod nosem, zbierając zioła – nigdy. Zawsze będę dla nich wiedźmą, czarownicą, nawiedzoną. Ale jak bieda, to lecą do mnie, szukają pomocy, korzystają z ziół i porad, a potem mówią, że to wszystko przesądy, bzdury niegodne XX wieku.
Mimo żalu i goryczy lubiła to, czym się zajmowała, zresztą sama to sobie wybrała. Umiała się też przystosować. W dzień chodziła w dżinsach, bawełnianych bluzkach i wygodnych butach, ale kiedy przychodziła jej pora – noc, zakładała długie, lniane suknie, zdejmowała buty i boso wyruszała z ręcznie plecionym koszykiem i nożem o białej rękojeści, który nigdy nie zetknął się ni z krwią, ni z mięsem na poszukiwanie ziół. Wędrowała po lasach, łąkach, polach i bagnach, a każdy kto ją wtedy widział, omijał z daleka. Co prawda nie była zbytnio spragniona ludzkiego towarzystwa, właśnie przed nim uciekła, rezygnując z życia w wielkim mieście, ale robiło jej się smutno i ciężko na sercu, kiedy widziała taką reakcję. Gdybyż oni chociaż później nie przychodzili z prośbą o pomoc. A przecież ledwie wstawał świt, przed jej chatką ustawiała się prawie że kolejka. Ostatnio jej sława jako wiedźmy zaczęła się rozchodzić i teraz przyjeżdżali ludzie z miejscowości odległych i o sto kilometrów.
Znała zioła i rośliny, kochała przyrodę i wiedziała, jak współpracować z jej energiami, to wystarczyło, by ludzie uznali ją za wiedźmę. Nielekko było zbierać zioła z takimi myślami, ale koszyczek powoli się zapełnił. Kobieta wyprostowała się, uniosła głowę i spojrzała na wschód, gdzie poprzez ciemność sierpniowej nocy powoli zaczynała przebijać się poświata świtu.
– Muszę wracać – powiedziała do siebie – i trochę odpocząć, zanim przyjdą pierwsi petenci. Nawet nie wiem, jak ich nazywać – dodała i ruszyła w stronę wsi.
Jej mały domek wyróżniał się bogactwem kwiatów rosnących w ogrodzie. Pod spadzistym dachem wisiały w pęczkach różne zioła. Te, które miały suszyć się wolno, zdobyły stronę północną, te które wymagały słońca, wisiały od południowej, te które potrzebowały przewiewu, by skutecznie później pomagać, wisiały od wschodu, a te co miały pomagać na nieszczęśliwą miłość, suszyły się od zachodu. Między ziołami kilka gniazd uwiły jaskółki. Na ganku oplecionym wiciokrzewem i bluszczem leżały dwa koty, jeden idealnie czarny, a drugi absolutnie biały. Kiedy kobieta zbliżała się do furtki, podbiegły do niej psy, by przywitać panią. Tak one, jak i koty otrzymały solidną porcję pieszczot i wszyscy weszli razem do domku, w którym po chwili zaległa całkowita cisza.
Nie trwała ona długo, bo już koło siódmej na drodze obok domku wiedźmy zaczęli zbierać się ludzie. Miejscowi wiedli prym i objaśniali przyjezdnym obyczaje tej dziwnej kobiety. Najgłośniej perorowała tęga kobieta w średnim wieku:
– Wy jej lepiej nie budźcie, bo was całkiem nie przyjmie. Ona całą noc zbiera zioła na bagnach. Wraca o świcie i kładzie się spać. Dajcie jej trochę pospać, to będzie łaskawsza.
– A ona naprawdę jest taka dobra? – dopytywała się młoda dziewczyna w kusej spódniczce i bluzce odsłaniającej pępek.
– Najlepsza – bezdyskusyjnie odpowiedziała matrona.
Mimo ostrzeżeń gwar narastał, po chwili dołączyło się do niego szczekanie psów i o spaniu nie było mowy. Kobieta wstała, nakarmiła psy, sama też zjadła śniadanie i wyszła do czekających na nią ludzi.
– Kto pierwszy? – spytała.
– Ja ciotko, ja! – zakrzyknęła kobieta z małym dzieckiem na ręku. – Proszę przepuście mnie ludzie, bo coś ugryzło mego małego pod nosem. Puchnie w oczach, boję się, że się udusi.
– Przepuście ich – poleciła wiedźma, a tłum bez dyskusji jej usłuchał.
Wzięła dziecko z rąk matki i poszła do chaty. Spokojnie obejrzała miejsce ugryzienia, wyjęła żądło, a potem wyszła do ogrodu i przyniosła świeży liść podbiału.
– Proszę mu przykładać te liście aksamitną stroną i zmieniać je co dziesięć minut, aż nie zejdzie opuchlizna. Wychodząc niech pani poprosi następną osobę.
Po chwili wszedł starszy mężczyzna.
– Co pana do mnie sprowadza?
– Oj, pani, mam ci ja synową. Tak wredna baba, że już nie daję rady. Urok na mnie rzuca i nawet się z tym nie kryje. Przy ludziach mówi, że mi śmierci życzy. A ja od tego chorować zaczynam. Rady proszę.
– Dobrze, niech pan usiądzie na tym krześle przy oknie i przez chwilę się nie rusza.
Mężczyzna wykonał polecenie i usiadł na wskazanym miejscu, jego sylwetka wyraźnie odcinała się w promieniach słonecznych od tła. Kobieta patrzyła na niego, ale tak, jakby był przezroczysty, a ona chciała go przejrzeć na wylot. Trwało to dobrą chwilę, po czym wiedźma powiedziała:
– Faktycznie, ktoś panu szkodzi. Czy to synowa, nie wiem. Może i tak. Pomogę panu, ale jeśli chce pan, aby to działało, nie wolno panu odpłacać nienawiścią. Dlatego jak pan wróci do domu, niech pan wszystkim wybaczy i sam o wybaczenie prosi, a w pierwszym rzędzie synową. Da pan radę to zrobić?
– Jak trzeba, to zrobię. Ja nie pamiętliwy, a i zgoda w rodzinie to dobra rzecz.
– Cieszę się, że pan tak mówi. Teraz to i ja mogę obiecać, że na pewno pomogę. A teraz proszę zamknąć oczy i pomyśleć o czymś przyjemnym. Ma pan wnuki?
– Tak.
– Kocha je pan?
– Oczywiście.
– To niech pan o nich myśli.
Mężczyzna posłusznie zamknął oczy, a wtedy kobieta podeszła do drewnianej komody, wyjęła z niej zwitek lnianego materiału, metalową miskę, woskową świecę i garść nie uprzędzonego lnu. Zapaliła świecę, na podłodze postawiła miskę i położyła w niej len, a następnie przykryła materiałem głowę pacjenta i zaczęła wykonywać koliste ruchy najpierw nad jego głową, a później wzdłuż tułowia, by w końcu przejść do nóg. Co pewien czas otrząsała ręce na lnem, jakby coś z nich zrzucając. Cały czas przy tym szeptem wypowiadała modlitwy. W końcu od świecy zapaliła len i trzymając miskę za boczne uchwyty obeszła trzy razy siedzącego na krześle mężczyznę i postawiła miskę z palącym się lnem przed nim. Podeszła do stołu, na którym leżały rozłożone zioła i wzięła gałązkę piołunu, kilka płatków ciemnoczerwonej piwonii, szczyptę kory wierzby oraz odrobinę soli i dorzuciła je do ognia. Po chwili płomień się zmniejszył, aż w końcu zgasł. Kobieta zdjęła materiał z głowy pacjenta, przesypała do niego popiół, jaki wytworzył się w misce i powiedziała:
– Jak będzie pan wracał do domu, niech pan wysypie ten popiół na rozstajnych drogach, a materiał zabierze do domu i włoży w poduszkę, na której pan śpi. Nic wtedy nie będzie panu groziło. A jak będzie pan wychodzić, niech pan poprosi następną osobę.
Po starszym mężczyźnie w izbie pojawiła się młoda, kuso ubrana dziewczyna. Wyglądała na mocno przestraszoną.
– W czym mogę pomóc? – spytała wiedźma.
– Ludzie mówią, że możesz pomóc na nieszczęśliwą miłość.
– Ludzie różne rzeczy mówią.
– Ale ja już wszystkiego próbowałam i nic. Kocham go, a on mnie nie chce.
– A czego próbowałaś?
– Oddałam mu się, chodziłam z jego kolegą, żeby zazdrość wzbudzić, straszyłam, że się zabiję i robiłam z siebie idiotkę, żeby tylko zwrócił na mnie uwagę.
– Mówisz, że go kochasz.
– Tak, nad życie.
– Czyje? Jego czy twoje?
– Nie rozumiem.
– Nie ważne. Powiedz mi jeszcze, co to takiego miłość.
– Oj, ciotko nie rozumiesz. Stara jesteś i brzydka, co ci mam tłumaczyć.
– Mi nie musisz. Sobie wytłumacz.
– No miłość, to jest wtedy, kiedy ludzie żyć bez siebie nie mogą.
– I chcesz, żebym ja zrobiła tak, żeby on z tęsknoty do ciebie umierał.
– Tak.
– Tego zrobić nie mogę i nie chcę. Inaczej mogę ci pomóc.
– Jak?
– Dam ci ziół, że ty go kochać przestaniesz. Chcesz?
– Nie! – i wyszła trzaskając drzwiami.
Po niej byli inni. W końcu słońce stanęło w zenicie i wiedźma powiedziała, że dziś już nikogo nie przyjmie. Była zmęczona. Ludzie rozeszli się, a ona wzięła swoje zwierzęta i wyszła do ogrodu. Usiadła w ocienionej altanie i zaczęła czytać książkę. W pewnym momencie od lektury oderwał ją dźwięk rowerowego dzwonka. Podniosła oczu znad książki i zobaczyła listonosza.
– Mam list do pani – wesoło zawołał zza płotu.
Wiedźma podeszła i wzięła podaną jej przez listonosza kopertę, na której widniał adres:
„Prof. dr hab. Maria Lanckorońska
woj. podlaskie
wieś Borki”

PS. Od dziś nie będę publikować anonimowych komentarzy. Skoro mam odwagę swoje poglądy zamieszczać pod własnym nazwiskiem, tego samego oczekuję od Czytelników bloga lub jeśli brakuje im odwagi - niech się powstrzymają od komentarzy. Nie będę też zamieszczać komentarzy niegramatycznych, z rażącymi błędami ortograficznymi (nie chodzi mi o literówki, te się każdemu mogą zdarzyć) typu moje (czy czyjekolwiek inne) imię pisane małą literą, czy słowo "już" napisane jako "jusz".
Jeśli komuś te modyfikacje nie odpowiadają, trudno. Nie ma obowiązku czytania tego, co tu piszę.

4 komentarze:

Tolerancyjny pisze...

Droga Pani Alicjo.

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem napisany przez Panią ostatni post. Muszę powiedzieć, że nastała jakaś dziwna moda na obrażanie i „polowanie z nagonką innych ludzi”. Przyjmuję zasadę, że: „nie ważne, co mówią, ale ważne, KTO mówi”. Na usta ciśnie się chęć przytoczenia przysłowia, że „jeszcze się taki nie urodził, żeby…..” itd.

Stawianie zarzutu, że Pani kocha zwierzęta (psy) to paranoiczne stwierdzenie. Wiem, że kto nie kocha zwierząt, ten nie będzie w stanie pokochać innego człowieka. Wraz ze mną i Żoną mieszka Kavalier King Charles Spaniel, który jest pełnoprawnym lokatorem - współmieszkańcem naszego skromnego M-2. W tej chwili śpi przy mnie, na swoim dywaniku. Będzie przy mnie, aż do chwili, kiedy wyłączę komputer, a wtedy… resztę nocy spędzi przy moim łóżku. Komentarz zbyteczny.

Ostatnia kwestia – anonimowi w Internecie. Nie wiem, jak komu, ale mnie wyraz „anonimowy”, kojarzy się z „anonimem”, z którym mam nienajlepsze wspomnienia. Dlatego, z Pani strony słuszna decyzja, że nie będzie na Pani blogu miejsca na komentarze dla „anonimowych”.

Pani Alicjo, nie znam Pani osobiście, ale wystarczająco dużo przeczytałem książek i artykułów na blogu, Pani autorstwa, by z tego miejsca powiedzieć trzy krótkie słowa: BARDZO PANI DZIĘKUJĘ.

Edward Zdunek z Wałbrzycha.

Alla Chrzanowska pisze...

Panie Edwardzie!
Serdecznie dziękuję za wsparcie, jest on w tej sytuacji bardzo mi potrzebne. Poczułam się mocno zraniona ostatnimi komentarzami, szczególnie tymi, których już nie opublikowałam.
Dziękuję też za zrozumienie.
I proszę podrapać za uszkiem swego czworonożnego Przyjaciela
Alla Chrzanowska

Bober pisze...

Droga Pani Alicjo,
Przez kilka dni nie zaglądałam na bloga i miałam nadzieję, że ten dziwny atak na Pani osobę już się zakończył. Proszę wybaczyć tym wszystkim „Anonimowym”. Oni po prostu nie wiedzą co czynią.
Tak się składa, że najtrudniej pogodzić się z niesprawiedliwą oceną, zajadłą krytyką i atakami na te obszary naszego działania, które są dla nas bardzo ważne. Wiem, że ezoterycy nie oceniają, ale uważam takie publiczne rozkładanie innego człowieka na czynniki pierwsze za okrucieństwo psychiczne i głupotę.
Poza tym jak osoby, które chcą żyć w zgodzie z naturą, uczestniczą w kursach i zapewne uważają się za znawców przedmiotu mogą o kimś powiedzieć, że ma zbyt wielkie ego?
Ciekawe, czy któryś „Anonim” doceni Pani odwagę i fakt, że opublikowała Pani te komentarze.
Tym razem nie mnie oceniano, ale cała ta sprawa głęboko mnie dotknęła. To nieprawda, że zwierzęta nie mają wyboru i musza przyjmować nasza opiekę i miłość. One nic NIE MUSZĄ. One lepiej niż ludzie potrafią wyczuwać intencje i świetnie komunikują co o nas ludziach myślą.
Proszę się nie martwić i nie przejmować tymi komentarzami. Proszę zwrócić uwagę na ciekawe zjawisko. Posty, które Pani pisze są czytane przez wiele osób, ale rzadko kiedy pojawia się tyle komentarzy. Jak widać najłatwiej wypowiedzieć się na temat innych ludzi, komentarz dotyczący Tarota, Run czy kamieni wymaga więcej wysiłku i wiedzy.
Chciałam zaproponować, żeby Pani zablokowała temat „Wielkiej Mistrzyni”. Jeśli nie chce Pani tego zrobić dla siebie, to proszę zrobić to dla takich jak ja, którzy kochają psy, opatrują bezdomne koty i przenoszą dżdżownice na drugą stronę ulicy.
Pozdrawiam bardzo serdecznie

Bożena Bojko

PS
Dobrze, że Pan Edward wykazał się refleksem i od razu wysłał komentarz. Dzięki Panie Edwardzie. Mój pies też czeka aż wyłączę komputer. Może się kiedyś spotkamy na kursie. Pozdrawiam serdecznie.

Anonimowy pisze...

Pani Alicjo,
pod koniec kwietnia po raz kolejny pokonam ponad 500 km aby wziąć udział w warsztatach w Wasilkowie. Świadczy to o tym, że bardzo cenię Pani wiedzę i Panią (również za pomoc, jakiej udziela Pani zwierzętom). Osób mających podobne zdanie jest więcej, więc proszę się nie przejmować negatywnymi komentarzami.
Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia!
Małgosia Tasiemska