Wczoraj wróciłam z Krymu i... I jestem bardzo rozczarowana... Jeździłam na Krym w latach 2004-2007. Wówczas było to najcudowniejsze miejsce w Europie - cisza, spokój, piękna, dzika, zapierająca dech w piersiach przyroda. Zakochałam się w tamtym Krymie - dzikim i wolnym. Połączenie w jednym miejscu wszystkich żywiołów sprawiało, że każdy wykonany tam rytuał działał skuteczniej i szybciej. Gorące słońce, góry schodzące do morza, morze pieszczotliwie obmywające skały, wiatr niosący silny zapach jałowca, to wszystko czyniło Krym niepowtarzalnym. Ale to już przeszłość. Nie ma Krymu, w którym się zakochałam. Są za to tłumy ludzi, paskudna muzyka w stylu "umpa-umpa", stada bezpańskich, chorych, zaniedbanych psów i kotów i niewiarygodne sterty śmieci. Cóż, Krym na swoje nieszczęście stał się modny. Miałam łzy w oczach, kiedy pierwszego poranka o świcie poszłam na spacer do cudownego (niegdyś) parku i zobaczyła w każdym miejscu stosy butelek, papierów i wszelkich innych brudów.
Na szczęście nie zawiedli mnie moi uczniowie, którzy licznie przyjechali nie tylko z całej Ukrainy, ale i z Rosji oraz z Białorusi. Bolschoje Wam spasibo moi Dorogije. Schsliw etot uczitiel, u ktorowo takije Ucheniki, kak Wy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz